A A A

WARSZAWA: MEDAL DLA MICHAŁOWSKIEGO

Medal dla Michałowskiego

Medalem Powstania w Getcie Warszawskim odznaczony zostanie Bartłomiej Michałowski - artysta malarz z Lublina

 

Medal (zwany Medalem Anielewicza), jedno z najbardziej prestiżowych, honorowych wyróżnień środowisk żydowskich, przyznawany jest przez Stowarzyszenie Żydów Kombatantów i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej za wkład w szerzenie idei tolerancji, szczególne zasługi w dziele pojednania, wzajemnego zrozumienia i zainteresowania tematyką żydowską w realizowanych programach. Bartłomiej Michałowski. Lublinianin. Artysta malarz. Członek Związku Polskich Artystów Plastyków. Współzałożyciel Kazimierskiej Konfraterni Sztuki oraz Stowarzyszenia Festiwal Brunona Schulza. Jego domeną jest głównie malarstwo akwarelowe. Jest uczestnikiem kilkudziesięciu wystaw indywidualnych i zbiorowych w kraju i za granicą. Najbardziej twórczy i aktywny okres jego działalności rozpoczęły cykle malarskie związane z tematyką sztetl, realizowane od 2000 roku. Obrazy z kolejnych cykli "Sztetl" prezentowane były między innymi w Synagodze we Włodawie podczas Festiwalu Trzech Kultur, w Synagodze im. Nożyków w Warszawie podczas Dni Książki Żydowskiej , w Belgradzie i Nowym Sadzie podczas Spotkań z Kulturą Polską,  na indywidualnej wystawie w Parlamencie Europejskim w Brukseli oraz dwukrotnie podczas Międzynarodowego Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu ,gdzie zrealizował w 2008 roku autorską wystawę Powrót w tamtejszej Synagodze, jednej z największych w Europie. Współorganizator  wydarzeń kulturalnych z udziałem innych artystów, m.in. wraz z Teatrem NN wystawy wybitnej, zamieszkałej w Izraelu graficzki Nety Żytomirskiej-Avidar oraz ostatnio w Warszawie koncertu Alfreda Schreyera, ostatniego żyjącego w Drohobyczu ucznia Brunona Schulza. Jako właściciel galerii autorskich w Lublinie przy Bramie Grodzkiej i w Kazimierzu Dolnym okazał się artystą nie tylko czułym na głos miejsca w którym żyje – ale w tym głosie odnalazł własną drogę twórczą i duchową. Na obrazach Bartłomieja Michałowskiego – Kazimierz Dolny, Włodawa, Kock, czy wreszcie schulzowski Drohobycz - rozbrzmiewają dawnym żydowskim życiem , a my widzowie stajemy się świadkami przywracania pamięci o sztetl. Bo tylko "...sztuka jako czynność magiczna powstrzymująca śmierć i zagładę. Tylko w niej, w tym przedziwnym Sanatorium pod Klepsydrą, ciągle żyje to, co gdzie indziej już dawno przestało istnieć..." ( fragment ze wstępu Prof. Władysława Panasa do wystawy Sztetl III- Nauczycielowi z Drohobycza).

 "...Akwarele Bartłomieja Michałowskiego wydobywają z zapomnienia ślady kultury sztetł, przez wieki splecionej z życiem polskich miasteczek, oraz cienie tamtych ludzi. Ta sztuka przywraca pamięć. Odsłania to, co zaginione w czasie – i zagubione w ludzkiej, naszej pamięci. Ma wymiar nie tylko artystyczny, także kulturowy i społeczny. Przypomina, że jesteśmy dziećmi – i spadkobiercami – tego wyjątkowego zapętlenia wielości kultur i religii, które miały swój dom na polskich ziemiach..."- cyt.Grzegorz Józefczuk .

Uroczyste wręczenie Medalu nastąpi 19 kwietnia 2009 r. o godz.17.00 w Warszawie, w Teatrze Żydowskim podczas uroczystości upamiętniającej 66 rocznicę powstania w Getcie Warszawskim.

red.

 

WYWIAD TUŻ PRZED UROCZYSTOŚCIĄ w RADIO LUBLIN -online  19.04.2009, ok. godz. 8.40. w audycji Grażyny Lutosławskiej: " Nie tylko rozrywkowa niedziela radiowa."

 

Trudna sztuka wskrzeszania cieni

Trudna sztuka wskrzeszania cieni

W czasie wystawy w synagodze w Drohobyczu. (© fot. J.J. Bojarski)

Kurier Lubelski Sylwia Hejno - KURIER LUBELSKI 20.04.2009

2009-04-20 09:16:14, aktualizacja: 2009-04-20 09:17:10

 

 

Wczoraj w Warszawie Bartłomiej Michałowski został wyróżniony medalem Mordechaja Anielewicza, bohatera powstania w warszawskim gettcie. Malarz żyje duchowo w miastach, których już nie ma - Lublinie oglądanym "okiem cadyka", Kazimierzu "Kuzmirze" Dolnym, przedwojennym Drohobyczu.

Za schulzowską otoczką, z którą jest nieodłącznie kojarzony, kryje się coś znacznie szerszego, ponadczasowego, co przecina ludzkie granice.

- W domu zawsze się dużo mówiło o Żydach. A to babcia opowiadała o rozmowie z szewcem czy krawcem, wspólnych przyjaźniach, a to o pradziadku, który robił interesy z kupcami, jeszcze przed rewolucją w Kijowie, gdzie mieszkali. Byli integralną częścią ówczesnej rzeczywistości - wspomina.

A więc byli i zarazem ich nie było. Razem ze świadomością ich zniknięcia dojrzewał ciężar drugiej świadomości, tego, że pewnych tajemnic odgadnąć się już nie da. Rozumienie utraconej części przychodziło powoli, latami. - Pojąłem, że zniknął cały naród. Przed wojną na kazimierskim rynku był tylko jeden polski sklep. To było odejście świata, który istniał między nami, a więc takie samo jak brata czy siostry.

Jako chłopiec oglądał "Sanatorium pod Klepsydrą" Wojciecha Hasa, czytał opowiadania Schulza. Pierwszy cykl "Sztetł" malował kilka lat aż do 2000 r. Ale całe bogactwo pisarza z Drohobycza odkrył dopiero przy prof. Władysławie Pana-sie, który dwa lata później zobaczył na jego obrazach duchy. Potem, specjalnie dla Bart-łomieja Michałowskiego, napisał: "Sztuka jako czynność magiczna powstrzymująca śmierć i zagładę. Tylko w niej w przedziwnym Sanatorium pod Klepsydrą, ciągle żyje to, co gdzie indziej dawno przestało istnieć."

Piętnaście lat temu malarz zaszedł do antykwariatu w Poznaniu. Sięgnął oczywistym ruchem ręki po album zdjęć z getta, chciał go kupić. Nie kupił. - To, co zobaczyłem, było wstrząsające. Ludzie, którzy byli resztkami ludzi, leżeli na ziemi, bez ubrań, bez wody, bez jedzenia, bez nadziei, dzieci, dorośli i starcy - opowiada.

W Polsce Ludowej, w której dorastał, prawie nie mówiło się o zagładzie. Osobiste odkrycia przyszły później. Obrazu unicestwionego świata dopełniała w jego oczach babcia Lucyna, która snuła w jidysz barwne, nasączone muzyką chasydów opowieści.

W akwarelach zmarłe postacie ożywają. Na przekór historii wędrują po ulicach, tak jakby czas się cofnął o osiemdziesiąt lat, niczego nieświadome, spokojne i zajęte codziennością. Spokojnie rozpływające się w wodzie płaszcze i kapelusze przypominają o tym, że te tłumy cieni niegdyś były integralną częścią nas tutaj, naszych ulic, naszych domów, naszego kraj-obrazu za oknem. Że jakieś straszliwe nieporozumienie dziejów zabrało nam ten ludzki gwar. - Te miasteczka przypominają czasy, gdy jeden sąsiad szedł do cerkwi, drugi do kościoła, a trzeci do synagogi - mówi.

Bardziej i mniej dosłownie sztetłty Michałowskiego jeżdżą po różnych miastach, bywają też w Drohobyczu. Starzy mieszkańcy, którzy równie dobrze mogliby być tymi samymi rozmytymi cieniami, patrzą na nie bardzo długo. Patrzą, wspominają i zastygają w spokojnym zadumaniu.